TARNICA na najlepsze rozpoczęcie Nowego Roku

Decyzję o tym, że musimy koniecznie pojechać zimą w Bieszczady podjęliśmy jednomyślnie, będąc tam pierwszy raz, późnym latem tego roku. Gdy tylko nadarzyła się okazja, by pożegnać stary rok i przywitać nowy właśnie w Bieszczadach, długo się nie zastanawialiśmy. Kto był choć raz na tych pięknych połoninach, doskonale nas rozumie. Kto nie był, powinien się dokładnie zastanowić przed pierwszym wyjazdem, czy chce wpaść kompletnie po uszy i zakochać się w tych górach… 🙂 my nie żałujemy!

Relację z poprzedniej wycieczki na królową polskich Bieszczadów można znaleźć

—> tutaj

pięknie rzeźbiony śniegiem i lodem krzyż na szczycie Tarnicy

Tym razem choć ruszaliśmy z tego samego miejsca – z Wołosatego, wybraliśmy krótszą trasę niebieskim szlakiem, prowadzącą prosto na Tarnicę. Nie mieliśmy dużo czasu, poza tym nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać o tej porze roku na szlakach. Przy okazji chcieliśmy też zobaczyć inną drogę prowadzącą na szczyt. W tym roku zima nie była bardzo surowa. Niewielka ilość śniegu sprawiała, że zagrożenie lawinowe nie było duże, za to zdecydowanie dodawała uroku. Mimo względnego bezpieczeństwa, warunki pogodowe zmieniały się dość dynamicznie i musieliśmy to brać pod uwagę przy planowaniu trasy.

Trasa: Wołosate – Wołosate | mapa-turystyczna.pl

tarnmapa pochodzi ze strony:

 Serwis mapa-turystyczna.pl

Szlak rozpoczyna się przy drewnianych budkach, które o tej porze roku są zamknięte. Po prawej stronie mijamy Cmentarz w Wołosatem. Tutaj zaczyna się też ścieżka dydaktyczna ‘Orlik krzywy’, gdzie przy odrobinie szczęścia można obserwować tego drapieżnika.

IMG_0989ok

Początkowo  szliśmy  ośnieżoną polaną, która mimo że dość płaska, miejscami była mocno oblodzona, zwłaszcza na drewnianych mostkach. Po dojściu do lasu, pod tablicą informacyjną, pod którą można się trochę doedukować na temat tutejszej przyrody, zdecydowaliśmy się założyć raki. W tym miejscu zaczynało się pierwsze mocniejsze podejście pod górę, więc nie chcieliśmy ryzykować. Raki zdecydowanie ułatwiły nam drogę w takich warunkach, zwłaszcza po oblodzonej ścieżce.

Droga przez las była bardzo malownicza. Podejścia nie były wymagające, a ośnieżone korony drzew sprawiały, że czuliśmy się jak w Narni albo innej bajce. Po chwili takiego spaceru, dotarliśmy do miejsca wypoczynkowego – drewnianej wiaty, w której można zrobić postój. Z tego miejsca drogowskaz informował, że do szczytu została godzina drogi, a w drugą stronę, w dół 30 minut. Nie chcieliśmy tracić ciepła ani czasu, poza tym nie byliśmy zmęczeni, więc nie zatrzymywaliśmy się. Idąc dalej wśród drzew, raz po bardziej stromych, a raz po płaskich odcinkach, w końcu wyszliśmy z lasu, na krótką chwilę, by podziwiać przebijające się przez gęste białe chmury niewielkie przesmyki widoków bieszczadzkich połonin. Przepięknie ośnieżone drzewa i mniejsze rośliny tak nas zauroczyły, że postanowiliśmy je uwiecznić i sfotografować. I bardzo dobrze zrobiliśmy, bo przez dodatnią temperaturę, cały śnieg z drzew szybko stopniał i w drodze powrotnej widzieliśmy już tylko ‘gołe’ gałęzie.

Po przejściu krótkiego, ostatniego stromego podejścia przez las, wyszliśmy w końcu na połoninę i w oddali ujrzeliśmy przebijający przez mgły krzyż na szczycie Tarnicy. W lecie trasa prowadzi tu po drewnianych schodach (jak przez większą część tego szlaku), które zawsze nas odstraszały w górach, ale zimą szło się tu bardzo przyjemnie.

IMG_1025ok

Otaczały nas rozległe polany pokryte śniegiem. Zaśnieżone, zmrożone rośliny pokryte były jakby rzeźbionymi płaszczami o oryginalnych kształtach, a sama droga dość łagodnie prowadząca w górę była bardzo przyjemna. W końcu dotarliśmy do Przełęczy pod Tarnicą, gdzie przecinają się szlaki. My skręciliśmy w prawo, za żółtymi znakami w kierunku szczytu, do którego pozostało już zaledwie 15 minut drogi.

Widoczność nadal była kiepska, ledwo widzieliśmy Halicz, przez który szliśmy poprzednim razem w lecie, już nie mówiąc o oddalonych bardziej szczytach Ukraińskich Bieszczadów, czy Połoninie Caryńskiej, Wetlińskiej i Rawkach. Nie to było jednak najważniejsze, szliśmy dalej przed siebie. W takich warunkach krzyż na szczycie, do którego zbliżaliśmy się wyglądał magicznie i miał o wiele więcej uroku niż w letnie, bezchmurne dni.

Gdy znaleźliśmy się na szczycie zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i już chcieliśmy zbierać się do zejścia. Wtedy chmury jakby chciały nas zatrzymać, zaczęły odsłaniać błękitne niebo, a my mogliśmy oglądać bieszczadzkie widoki, za którymi tak tęskniliśmy! Zobaczyliśmy pobliski Krzemień, Kopę Bukowską, Halicz i Rozsypaniec oraz bardziej oddalone szczyty.

IMG_1120ok

Szlak na Halicz był całkowicie nieprzetarty. Widzieliśmy w oddali pojedynczych śmiałków wybierających tamtą trasę. My nie mając już dość czasu ruszyliśmy w drogę powrotną. Schodziło się szybko i przyjemnie, zwłaszcza, że teraz widoki były praktycznie na wszystkie strony. Jedynie idąc przez las, trzeba było uważać na śliski ubity lód  i kapiący w koron drzew topniejący śnieg.

Ten wyjazd zdecydowanie zachęcił nas do zimowych wędrówek. Mamy nadzieję że powiedzenie ‘jaki początek roku, taki cały rok’ w naszym przypadku się sprawdzi! 🙂

IMG_1138ok

5 comments

  1. W Bieszczadach jestem 4-5 razy w roku i też kocham je. Na ubity lód polecam raczki 🙂 A z tym mało śniegu to dobry żart 😀 Śnieg mieliście po prostu ubity a sądząc jak sięgał pod górną belkę drewnianych poręczy to było z pół metra śniegu 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz