Dzień 6. Coimbra -> Mealheda. 27 km

Wstaliśmy rano jak zawsze o 6.30. O 8:00 miał przyjść ktoś nas otworzyć (wczoraj wieczorem o 22 gospodarz zamknął Albergue od zewnątrz). Pani z baru przyszła jednak dopiero przed 9. Ostatni raz zachwyciliśmy się piękną panoramą Coimbre z zza rzeki po czym ruszyliśmy za strzałkami w dół jeszcze raz do miasteczka, które musieliśmy minąć.

W kawiarniach studenci pili kawę zapatrzeni w swoje smartfony. Idąc wąskimi uliczkami znów czuliśmy się, jakby święta były tuż tuż. Z głośników zainstalowanych na zewnątrz budynków grały kolędy ‚cicha noc’ w języku portugalskim i świąteczne przeboje radiowe. Początkowo droga prowadziła nas wzdłuż torów kolejowych i rzeki.

Maszerowaliśmy długo ścieżką rowerową. Dość dobrze się szło, bo nie była tak twarda jak asfalt. Mieliśmy też wrażenie, że przyzwyczailiśmy się już do ciężkich plecaków i do długiego chodzenia. Nawet odciski pod stopami już tak bardzo nie przeszkadzały, choć cały czas je czuliśmy. Następnie droga ponad godzinę prowadziła nas asfaltem. Mimo dość monotonnej trasy, szło się przyjemnie, a kolejne kilometry szybko mijały. Słońce miło nas grzało.

Zeszliśmy w końcu z głównej drogi i szliśmy wioskami. Ciężko było znaleźć ładne miejsce na postój, więc zatrzymaliśmy się w jednej z nich na ławkach przy drodze w samym centrum miejscowości. Gdy zrobiliśmy już swoje kanapki, przyjechał miejscowy sprzedawca świeżych ryb i zebrała się cała grupa mieszkańców po zakupy.

Po krótkim odpoczynku i naładowaniu energią ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety dalsza trasa ponownie prowadziła nas dość ruchliwą ulicą. Szliśmy szybkim tempem, żeby szybko minąć ten odcinek. Gdy odbiliśmy w bok weszliśmy w pola i plantacje oliwek.

Minęliśmy pracującą Panią z osiołkiem, która radośnie pozdrowiła nas ‚boa tarde’ (było już po południu). Za polami czekał na nas las eukaliptusowy i nareszcie ładne tereny wśród przyrody.

Między drzewami i kolejnymi muszelkami wskazującymi nam drogę były też informacje o następnym Albergue, tym do którego zmierzaliśmy. Cel był już bardzo blisko, a okolica bardzo ładna.

W końcu dotarliśmy do miasteczka Mealheda. Pozostawało jeszcze je minąć, bo Albergue znajdował się zaraz za nim. Po drodze musieliśmy też zrobić zakupy. Sklep o którym poinformowała nas mapa okazało się, że był zamknięty więc musieliśmy cofać się kilkaset metrów i znów wracać. To dość wydłużyło naszą drogę. Idąc przez miasto widzieliśmy mnóstwo plakatów zachęcających do jedzenia albo kupienia pieczonej świni. Jak później się dowiedzieliśmy jest to jeden ze specjałów tego regionu. Albergue do którego dotarliśmy było nowe, a część budynków dopiero była przygotowywana do użytku. Kuchnia znajdowała się w osobnym budynku i służyła raczej do gotowania dla gości. Jak przyszliśmy to akurat sprzątała tam właścicielka. Gdy usłyszała że chcemy rano też gotować wodę na kawę dała nam do pokoju mikrofalówkę. Mieliśmy już wszystko co trzeba. Jedynym problemem był Internet, który miał bardzo słaby zasięg. Żeby sprawdzić choćby pogodę trzeba było stać dłuższą chwilę przy oknie. Prognozy na następny dzień wskazywały na opady deszczu, mniej więcej od godziny 13. Z tego powodu nastawiliśmy budziki na rano tak, żeby wstać i wcześnie wyruszyć w drogę.

Dodaj komentarz