Dzień 21. Padron -> Santiago de Compostela. 25km.

Dziś rano zbieraliśmy się do wyjścia wspólnie. Wszyscy dopakowywali swoje plecaki na dole w kuchni. Tradycyjnie my jedliśmy śniadanie w Albergue, a pozostali pielgrzymi w barze po drodze. Wyszliśmy ostatni ale gdzieś musieliśmy wyprzedzić naszych znajomych, gdy oni robili postój na swój ranny posiłek. Ostatni raz ruszyliśmy za żółtymi strzałkami. Do przejścia mieliśmy zaledwie około 24km. Było dość chłodno, wyubierani w bufy po same uszy zaczęliśmy nasz ostatni dzień wędrówki. Niebo było bezchmurne i zapowiadało piękną pogodę ale słońce schowane za górami, między którymi szliśmy, nie grzało jeszcze. Trasa prowadziła początkowo przy głównej drodze, następnie odbijając co chwilę przez pobliskie wioski.

W jednej z nich dogonił nas Marcus. Szliśmy chwilę razem po czym on swoim szybkim tempem poszedł przodem. My postanowiliśmy odpocząć. Słońce już było wysoko i zrobiło się przyjemnie ciepło, a my byliśmy mniej więcej w połowie trasy. Znaleźliśmy bardzo ładne miejsce na górce, obok boiska, na trawie rozłożyliśmy ostatni raz nasze karimaty i zrobiliśmy bagietki.

Gdy jedliśmy dołączył do nas Plinio, a za nim Neila i Michael. Oni jednak zatrzymali się tylko na moment. Na górce było bardzo przyjemnie, aż ciężko było się ruszyć ale jednocześnie nasz cel był już tak blisko, że nie zwlekaliśmy długo. Teraz już posileni na drogę, ruszyliśmy przed siebie szybkim krokiem. Po chwili dogoniliśmy Nelę a w miejscowości przed Santiago -O Milladoiro resztę ekipy. Tym razem oni jedli lunch, my pognaliśmy dalej. Tutaj jeszcze dostaliśmy w barze ostatnią pieczątkę i mogliśmy już iść w stronę Katedry. Gdy tylko minęliśmy O Milladoiro w oddali ukazało nam się Santiago de Compostela. Wyraźnie było widać dwie wieże Katedry. Cel wydawał się już jak na wyciągnięcie ręki.

Droga prowadziła jeszcze pod autostradami i mieliśmy wrażenie że trochę jakby okrężną drogą. W końcu weszliśmy do miasta.

Przechodziliśmy obok wielkiego Szpitala Uniwersyteckiego i dalej idąc za strzałkami w stronę centrum mijaliśmy coraz więcej ludzi. Na ulicach i w kawiarenkach pełno było turystów i pielgrzymów. Przeszliśmy jeszcze kilkoma wąskimi uliczkami i już! Byliśmy na miejscu! Po 21. dniach wędrówki, po przejściu 520 km dotarliśmy do celu. To był trudny ale fantastyczny czas. Ale to jeszcze nie był przecież koniec.

Przed Katedrą było trochę innych pielgrzymów. Wieże i przednia ściana były pod rusztowaniami ale całość i tak robiła niesamowite wrażenie. Weszliśmy do środka. Główne wejście prowadziło do muzeum. Pani w środku pokierowała nas do oficjalnego biura pielgrzymów. Mieliśmy pół godziny, bo okazało się że jest tam przerwa. Poszliśmy więc jeszcze raz do Katedry. Wejście znajdowało się od boku. W środku było pięknie! Od razu wzrok przyciągnęła wielka kadzielnica, wisząca na samym środku, nad ołtarzem. Piekny ołtarz, cały był zdobiony złotem. Na górze nad ołtarzem znajdowała figura świętego Jakuba. Można było wejść za figurę i informacja głosiła, że można ‚uścisnąć’ świętego. Pod ołtarzem natomiast znajdował się sarkofag z ciałem św. Jakuba i tablica informująca o tym, że Papież Jan Paweł II odbył swoje Camino de Santiago. W bocznych nawach znajdowało się wiele kaplic i mniejszych ołtarzy, a na tyłach, szopka na wielkiej platformie zbudowana z wielu elementów. Na placu przed Katedrą zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć. Wtedy spotkaliśmy naszych przyjaciół z Camino. Razem poszliśmy do biura. Tam zostaliśmy oficjalnie wpisani na listę pielgrzymów i dostaliśmy certyfikaty. Pani pytała nas czy będziemy brać udział we mszy świętej w głównej Katedrze i zapisała nas na listę.

W okresie zimowym Albergue dla pielgrzymów było zamknięte. Marcus który miał tutaj mieszkanie zaproponował, że możemy u niego przenocować. Poszliśmy więc wszyscy na miejsce.

Po drodze Marcus co chwilę spotykał mnóstwo swoich znajomych. Mieszkanie było duże. Mieliśmy karimaty i śpiwory więc bez problemu mogliśmy znaleźć kawałek podłogi dla siebie. Zostawiliśmy nasze plecaki, odpoczęliśmy chwile i ruszyliśmy z powrotem do centrum. W Katedrze było pełno ludzi. Tym razem księdzu pomagała siostra zakonna, która również kierowała śpiewem i pokazywała wiernym kiedy mają wstać a kiedy usiąść. Śpiew i cała msza święta były piękne. Na początku ksiądz faktycznie przywitał osobno pielgrzymów z Polski, Niemiec i Brazylii. Wyglądało na to, że nikt oprócz nas się nie zapisał. Tak naprawdę dopiero teraz odczuliśmy, że to był cel naszej wędrówki. Bardzo się cieszyliśmy. Po mszy przespacerowaliśmy się jeszcze raz po wnętrzu Katedry.

Po wyjściu, poszliśmy zjeść wspólnie obiad. Marcus polecił nam jedno miejsce, gdzie można zjeść tradycyjną Galicyjską tortillę – bar tito. W środku faktycznie było pełno osób. To był dobry znak, że musi tam być pyszne jedzenie. Zamówiliśmy piwo, do którego każdy dostał kawałek tortilli z bagietką. Był to gruby omlet z ziemniakami. Smakowało całkiem dobrze. Głodni zamówiliśmy (jeszcze po dłuższych dyskusjach, co które danie może oznaczać) nasze jedzenie. Kanapkę na ciepło z kiełbasą chorizo i cebulką na słodko (pyszna!) i wołowinę grilowaną z frytkami i sałatką. Spędziliśmy bardzo miło wspólnie czas. To było naprawdę świetne zakończenie naszej wspólnej wyprawy.

Po powrocie do mieszkania wszyscy od razu usunęli zmęczeni. Byliśmy bardzo usatysfakcjonowani, ale jednocześnie trochę smutni, że to już koniec. To jednak nie był sam koniec naszej wyprawy. Czekał nas jeszcze powrót do domu.

Dodaj komentarz