Rozsypaniec, Halicz, Tarnica – pierwsze spotkanie z Bieszczadzkimi szlakami

Bieszczady – do tej pory to był najmniej nam znany zakątek górski naszego kraju. Ciągnęło nas tam od dawna i nawet kilkukrotnie mieliśmy już zaplanowany wyjazd ale wciąż coś nam ‘wypadało’ tak, że trzeba było go odwlekać na później. Myśl o tym by „rzucić wszystko i jechać w Bieszczady” nie dawała nam jednak spokoju. I w końcu stało się!

mapa1mapa2

mapa-turystyczna.pl

Gotowi na kolejną najlepszą wyprawę ruszyliśmy prosto po pracy na wschód.  Pogoda według prognoz zapowiadała się świetnie. Gdy jednak tylko wjechaliśmy na podkarpacie, zaraz pojawiły się na niebie ciemne chmury, z których wkrótce lunął deszcz z gradem i piorunami. Konary, a nawet całe drzewa łamały się jak zapałki. Wyglądało to naprawdę groźnie. Gdy nieco się uspokoiło, a zza chmur z powrotem wyjrzało słońce, strażacy ruszyli, by pomóc usuwać powalone na drogę drzewa, dzięki czemu mogliśmy kontynuować naszą podróż.

Pierwsze widoki na Bieszczady – jeszcze z okien samochodu – podziwialiśmy już przy promieniach zachodzącego słońca. Gdy zbliżał się zmrok zaczęliśmy myśleć o noclegu, bo nie mieliśmy nic z góry zaplanowanego. Całkiem ‘przypadkowo’ (takich przypadków w naszych wyprawach nie brakuje ;)), dotarliśmy na pewne wzniesienie nad wsią Lutowiska, gdzie znajdował się punkt widokowy, z którego rozpościerała się panorama na bieszczadzkie szczyty. Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę, żeby móc podziwiać piękne krajobrazy. Miejsce tak nam się spodobało, że postanowiliśmy zostać tam do wschodu słońca. Znaleźliśmy ustronne miejsce i rozbiliśmy nasz namiot. Był to dość ciepły wieczór, po wcześniejszych chmurach nie było już ani śladu, a niebo rozświetlał blask księżyca i gwiazd.. i to spadających, gdyż była to noc perseidów. Jeszcze przez dłuższy czas podziwialiśmy ten piękny spektakl na niebie, licząc kolejne spadające gwiazdy. Zdążyliśmy już całkiem zapomnieć o wszelkich codziennych sprawach i chwilę później udaliśmy się do namiotu na zasłużony odpoczynek, by rano móc wstać skoro świt.

IMG_1161

O 5:12 wstało słońce, a my chwilę przed nim. Już po otwarciu wejścia do namiotu przywitały nas góry, które spod przykrycia nisko zawieszonych chmur ukazały nam swoje wierzchołek.

IMG_1191

Nie tracąc wiele czasu – bo zapowiadał się długi, ciekawy dzień – przygotowaliśmy poranną kawę i śniadanie, podczas gdy nasz namiot wysychał jeszcze z kropel porannej rosy.

Po posileniu się, ruszyliśmy w dalszą drogę. Dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych, gdzie zostawiliśmy samochód.

IMG_1203

Stamtąd udaliśmy się busem do Wołosatego, gdzie rozpoczynała się nasza droga. (Busy odjeżdżają z okolic głównego skrzyżowania w Ustrzykach Górnych – ruszają po zebraniu się odpowiedniej grupy chętnych – koszt to 5zł/osobę) Mimo że było jeszcze dość wcześnie, kilka osób już przymierzało się do wejścia na szlak. Po nabyciu biletów wstępu, ruszyliśmy mniej popularnym wśród obecnych tam turystów szlakiem czerwonym, w kierunku Rozsypańca i Halicza. W tym miejscu kończy się trasa Głównego Szlaku Beskidzkiego – najdłuższego szlaku w polskich górach, liczącego ok. 496 km i prowadzącego przez pasma Beskidów, z Ustronia w Beskidzie Śląskim.

(Naszym marzeniem byłoby przejście tego szlaku w całości, jednak na razie przemierzamy go fragmentami…:) (relacje z naszego przejścia innych jego odcinków wkrótce będzie można również znaleźć na naszym blogu :))

IMG_1205IMG_1206

Droga początkowo prowadziła szeroką, dość monotonną asfaltową ścieżką. Z lewej strony w oddali widzieliśmy Tarnicę, a poza tym żadnych gór. Po pewnym czasie szlak rozwidlał się, a my skręciliśmy w lewo i wkrótce weszliśmy do lasu. Zapowiadał się dość upalny dzień i już od rana, gdy maszerowaliśmy nieosłoniętym terenem, wysoka temperatura i słońce dawały się we znaki. Na szczęście po wejściu do lasu, odetchnęliśmy na chwilę z ulgą. Minęliśmy rozlewisko, potok Wołosatka i wpadający do niego Zgniły potok.

Szlak w końcu stopniowo i łagodnie zaczął się wznosić, i po około 1,5 godziny marszu takim bieszczadzkim lasem, dotarliśmy do Przełęczy Bukowskiej na wysokości 1112 m n.p.m. (Kilka minut wcześniej znajduje się ekologiczna toaleta. Tym razem jednak nie korzystaliśmy z niej ale podobno warto się wybrać ;)) Z przełęczy bardzo blisko jest do granicy z Ukrainą i choć nie ma tu oficjalnego przejścia, to szeroka droga kusi wielu, by przejść na drugą stronę, co w przypadku kontroli straży granicznej – wcale nie rzadkiej w tym rejonie – może zakończyć się mandatem. Na chwilę zatrzymaliśmy się w mieszczącej się też w tym miejscu drewnianej wiacie, na głębszy oddech i łyk wody. Nie zwlekaliśmy jednak długo, bo nie mogliśmy się już w końcu doczekać tych bieszczadzkich widoków…

Ruszyliśmy dalej i już po pokonaniu kilkuset metrów po bardziej stromym terenie (przynajmniej w porównaniu z dotychczasową drogą) przekroczyliśmy granicę lasu i znaleźliśmy się na połoninie. To co zobaczyliśmy, całkowicie nas zauroczyło. Dokładnie tak sobie wyobrażaliśmy Bieszczady, z tym że teraz mogliśmy być w ich samym centrum. Wreszcie ukazał nam się obraz Bieszczad, który oglądaliśmy do tej pory tylko na fotografiach. Porośnięte trawą wzniesienia, niektóre wyglądające nawet dość stromo otaczały nas praktycznie z każdej strony!

W oddali widzieliśmy przed sobą większą część trasy, którą mieliśmy tego dnia pokonać, łącznie z Tarnicą i Haliczem, natomiast za nami roztaczał się widok na Połoninę Bukowską i dalej ukraińską i słowacką część Bieszczad. Od razu ruszyliśmy dalej pod górę, żeby znaleźć się wyżej i móc podziwiać jeszcze piękniejsze widoki.

Grzbietem szlak doprowadził nas na pierwszy szczyt na naszej trasie – Rozsypaniec (1280 m n.p.m). Było to bardzo urokliwe miejsce, choćby względu, na piękne widoki jak i brak ingerencji człowieka w otaczającą przyrodę, (tzn. brak ławek i barierek, tak jak ma to miejsce na kolejnych szczytach naszej trasy – Haliczu i Tarnicy).

Idąc tak dalej grzbietem mijaliśmy kolejne zejścia i niewielkie wzniesienia. Ostatnie trochę wyższe, doprowadziło nas do trzeciego pod względem wysokości szczytu w Bieszczadach Polskich – Halicza (1333m n.p.m.) Na górze znajduje się krzyż, metalowe barierki i kilka ławek. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę na drugie śniadanie, napawając się pięknymi widokami.

 Robiło się coraz bardziej gorąco, a na niebie nie było chmur, które dałyby ulgę, więc po odpoczynku ruszyliśmy w dół dość żwawym krokiem. Ominęliśmy mając po prawej stronie Kopę Bukowską (1320 m n.p.m.) i po niespełna godzinie zeszliśmy do Przełęczy Goprowskiej (1160 m n.p.m.). Tam nasz czerwony szlak połączył się z niebieskim, prowadzącym przez Bukowe Berdo (1311 m n.p.m.) i Krzemień (1335 m n.p.m.) w stronę Przełęczy pod Tarnicą.

Na Przełęczy Goprowskiej znajduje się kolejna drewniana wiata, pod którą można na chwilę schronić się przed upałem i spróbować zimnej orzeźwiającej wody ze źródła, które tuż obok wypływało ze skały. W tym miejscu spotykamy już więcej turystów, którzy tego dnia wybrali się tak jak my na najwyższy szczyt Bieszczad. Źródełko, pomimo że kapało po kropelce, gromadziło wielu chętnych, którzy w ten upalny dzień chcieli zaczerpnąć choć łyk wody. My również uzupełniliśmy zapasy i byliśmy już gotowi by ruszać dalej na Przełęcz pod Tarnicą.

Prowadziły tam drewniane stopnie i nie był to zbyt komfortowy odcinek, ale też trasa nie była zbyt długa, bo po około 15 minutach znaleźliśmy się na przełęczy, na skrzyżowaniu szlaków. Stąd dalej niebieski szlak prowadził w dół do Wołosatego, czerwony w prawo skręcał do Ustrzyk Górnych, a my żółtym w lewo podążyliśmy na Tarnicę.

Po kolejnych 15 minutach znaleźliśmy się już pod krzyżem na najwyższym szczycie Bieszczadów – kolejnym – naszym już 13. szczycie Korony Gór Polski. Tu znów czas na odpoczynek, zdjęcia i chwilę wytchnienia i zadumy nad pięknem świata… Tym razem na szczycie było już więcej turystów i trudno było o obcowanie w ciszy z przyrodą ale mimo to Bieszczady nas oczarowały!!

Ruszyliśmy z powrotem ponownie na skrzyżowanie szlaków na przełęczy,  a następnie wybraliśmy zejście czerwonym do Ustrzyk Górnych. Tu czekały na nas ostatnie tego dnia ‘górskie schody’ na Szeroki Wierch i dalej przy promieniach, już coraz niżej świecącego słońca udaliśmy się w dół.

Po około godzinie od szczytu Tarnicy  doszliśmy do miejsca, gdzie ostatni raz tego dnia mogliśmy spojrzeć na otaczające nas bieszczadzkie panoramy, a następnie leśną drogą dojść do miejsca gdzie zostawiliśmy nasz samochód. Zmęczeni upałem i drogą ruszyliśmy dalej, w końcu tego dnia mieliśmy jeszcze w planach dalszą wędrówkę….

7 comments

  1. Cieszę się niezmiernie, że kolejne osoby zauroczyły się Bieszczadami 🙂
    Czekam na kolejne relacje i Wasze odczucia odnośnie Bieszczad.
    A co do Tarnicy – to zawsze jest zatłoczona. Raz tylko się mi zdarzyło, że byliśmy tam tylko we dwójkę – na wschodzie słońca w listopadzie w tamtym roku

    Polubione przez 1 osoba

  2. Świetnie opisana trasa. Nas Bieszczady zauroczyły kilka lat nie mogliśmy sobie pozwolić na takie długie wycieczki bo byliśmy z dwuletnim synem ale małymi kroczkami zwiedzilismy spory kawałek Bieszczad równie duzo przed nami 🙂

    Polubienie

  3. super opowiadacie i tak wędrujecie. nigdy nie byłam w Bieszczadach, ale z opowiadań, zdjęć kojarzą mi się w pewien sposób magicznie. Ze spokojem, zadumaniem, ciszą i przede wszystkim pięknem naturalnej przyrody

    Polubienie

    • dziękujemy! bardzo nam miło! :)) Bieszczady są wspaniałe! mamy jeszcze trochę opowieści do spisania… a już niedługo ruszamy tam ponownie, tym razem zobaczyć je w białej odsłonie..
      pozdrawiamy serdecznie i zapraszamy!

      Polubienie

  4. Pięknie! Zrobiliśmy kiedys chyba dokładnie tę sama trasę, i tez było gorąco:)
    Uwielbiam Bieszczady, ostatnio byliśmy rok temu w lecie z dzieciakami, to były ich pierwsze proby samodzielnego trekkingu. Mieliśmy też wielką chęć wybrac sie teraz jesienią, ale mamy noworodka jeszcze i odpuscilismy, trochę za wcześnie.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz