Dzień 20. Caldas de Reis -> Padron. 19 km.

637

Dziś dla odmiany spaliśmy (a raczej leżeliśmy w śpiworach) najdłużej ze wszystkich. Po tym jak Pani z góry przyszła w nocy i wyłączyła nam grzejnik, było bardzo zimno. W dodatku dzisiejsza prognoza pogody pozwała nam zbierać się dłużej, bo rano miało padać, a dopiero później się przejaśnić. Wyszliśmy jednak z ciepłych śpiworów, gdy nasza znajoma z Berlina weszła do pokoju i oznajmiła radośnie że deszcz się skończył. Wyszliśmy ostatni ale cała reszta poszła jeszcze na śniadanie i kawę do baru, my natomiast mieliśmy naszą nieśmiertelną owsiankę. Gdy już ruszyliśmy w drogę było dość zimno ale nie padało.

Maszerowaliśmy znów pięknym lasem. Bardzo dobrze się szło przy tak świeżym powietrzu i po dość miękkim podłożu. Po pewnym czasie wyjrzało słońce i zrobiło się cieplej. Minęliśmy ładny kamienny kościółek i szkołę podstawową, na której były pozdrowienia dla pielgrzymów we wszystkich językach.

Po wyjściu z lasu trafiliśmy na przystanek dla pielgrzymów. Mały budynek z automatami na kawę i słodycze, pieczątką do podbicia i stolikami.

Okazało się że było to muzeum. Znajdowały się tam różne narzędzia rolnicze. Gdy już mieliśmy iść dalej przyszli nasi znajomi pielgrzymi. Musieliśmy ich wyprzedzić gdy byli w barze. Zostaliśmy więc jeszcze chwilę, rozmawiając i robiąc wspólne zdjęcia.

W końcu ruszyliśmy dalej. Po drodze minęliśmy dwie Azjatki, z Malezji i Tajwanu. Szły z Santiago na południe i pytały nas o Portugalski szlak. Dalej droga prowadziła przez kolorowe gaiki trzymając się dość blisko autostrady. Postój zrobiliśmy przy bardzo ładnym kościółku obok drogi. Dokończyliśmy naszą bagietkę, która wciąż bardzo nam smakowała.

Po krótkim odpoczynku zebraliśmy się i dość szybkim tempem ruszyliśmy w dalszą drogę uciekając przed zbliżającymi się ciemnymi chmurami. Gdy nas dogoniły byliśmy już w miasteczku sąsiadującym z naszym dzisiejszym celem – Padron. Całe szczęście spadło tylko kilka kropel deszczu i z powrotem wyjrzało słońce.

Dalej szlak prowadził obrzeżami miasta aż parku przez który trzeba było przejść, minąć most i obok pięknego potężnego kościoła na wzgórzu znajdowało się nasze Albergue. W środku było jak zamku. Kamienne przestronne wnętrza i drewniane wykończenia. Przed nami dotarł tylko Plinio z Brazylii, reszta była jeszcze w drodze. Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy spowrotem w stronę miasta do sklepu. Gdy wróciliśmy ugotowaliśmy obiad (jeden z lepszych na wyjeździe!).

Po chwili odpoczynku wzięliśmy gorący prysznic, a wieczorem udaliśmy się wszyscy razem na wieczorną mszę świętą. Po mszy Pani z kościoła częstowała wszystkich czekoladkami i wypytywała skąd jesteśmy. Dziś musieliśmy się odprawić przed naszym powrotnym lotem i wydrukować nasze karty pokładowe. Zapytaliśmy Panią w Albergue czy ma możliwość drukowania ale niestety nie było tutaj drukarki. Pokazała nam na mapie jak dojść do biblioteki. Tam z kolei pani kompletnie nie znała angielskiego ale jakoś nam się udało wytłumaczyć o co mam chodzi. Niestety ona również nie mogła nam pomóc, natomiast wskazała nam inne miejsce, gdzie mogą być drukarki. Tam, w sklepie komputerowym faktycznie była drukarka ale niestety nie działała. Miły pan wskazał nam kolejne miejsce -sklep papierniczy. Tam z kolei pani gdy już zrozumiała o co nam chodzi zadzwoniła po swojego znajomego, który przybiegł żeby nam pomóc. On też nie mógł się z nami porozumieć, więc jeszcze dzwonił do siostry mówiącej po angielsku i w końcu wziął nas do siebie na górę i udało nam się wydrukować nasze karty, po tak skomplikowanym procesie. Byliśmy z siebie dumni że daliśmy radę 🙂 Gdy wróciliśmy do Albergue nasi znajomi siedzieli razem w kuchni. Majkel z Niemiec gotował spaghetti. Dołączyliśmy do nich i razem przy winie i spaghetti spędziliśmy bardzo miły wieczór. Żal nam było, że to już końcówka drogi, przedostatni dzień, ale również czuliśmy ogromną satysfakcję, ile do tej pory udało się przejść i ile dobrych rzeczy i ludzi nas spotkało.

Dodaj komentarz