Dzień 2. Tomar -> Alvaiazere 32 km

Ta noc była również zimna. Gorące muesli rano i kawa to podstawa, żeby się obudzić! Tego dnia mieliśmy w planie długą drogę, więc zebraliśmy się przed 8, pożegnaliśmy ze strażakami i ruszyliśmy przed siebie. Pogoda zapowiadała piękny dzień. Niebo było bezchmurne, a słońce grzało promieniami od samego rana. Po wyjściu z miasta oglądaliśmy klasztor w Tomarze z oddali. W rannym słońcu wyglądał równie pięknie jak o zachodzie poprzedniego dnia.

Początkowo droga nie była ładna. Szliśmy scieżką między krzakami, przy drodze jakieś stare powyrzucane sprzęty i śmieci. Tego dnia przypomnieliśmy sobie o tym, żeby nagrywać przy pomocy gps naszą trasę na ściągniętą wcześniej mapę (locus map – fajna sprawa). Teraz szło się łatwiej, gdy wiedzieliśmy ile kilometrów mamy za sobą. Wyznaczaliśmy sobie odstępy i cele do przejścia między kolejnymi odpoczynkami. Żółtych strzałek po drodze było bardzo dużo. Do szukania drogi, mapa nie była potrzebna. Używaliśmy jej raczej po to, by wiedzieć gdzie jesteśmy. Po wyjściu z tego niezbyt urokliwego miejsca zrobiło się znacznie ładniej. Szliśmy na przemian drogami i wioskami, pięknie zdobionymi azulejos. Ludzie po drodze machali do nas z domów. W jednej z wiosek było miejsce, oznaczone żółtą muszelką przy źródełku z wodą. Nie była zdatna do picia ale dobrze było w trakcie marszu opłukać ręce i twarz pod zimnym strumieniem.

Dodatkowo niedaleko przy drodze było pełno porozrzucanych mandarynek. Poczęstowaliśmy się nimi. Miały najlepszy smak i zapach na świecie! Te które docierają do nas do Polski w ogóle nie mogą się z nimi równać. Poza tym mandarynki, pomarańcze i granaty rosły tu wszędzie! W kolejnej wiosce przy barze była przyklejona muszelką. Weszliśmy do środka i zapytaliśmy o pieczątki. Uśmiechnięta pani podbiła nam nasze credenciale.

Dzisiejsza trasa prowadziła mocno pod górę. Do tego, drugiego dnia naszej drogi mocno odczuwaliśmy już ramiona i plecy, a Ania miała już pełno odcisków na stopach. Znaleźliśmy ładne miejsce, w którym postanowiliśmy chwilę odpocząć i uzupełnić zużyte kalorie. Nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na zbyt długie odpoczywanie, bo przed nami jeszcze była długa droga.

Szliśmy dalej między wioskami, droga prowadziła znów bardzo pod górę. W oddali na wzniesieniu widzieliśmy wiatraki, które były blisko miejsca naszego kolejnego noclegu – Alvaiazere. Widzieliśmy już na horyzoncie nasz cel. W końcu weszliśmy do lasu eukaliptusowego, którym szliśmy dłuższą chwilę.

Po wyjściu z lasu długo prowadziła nas asfaltowa droga. Słońce już było nisko. Zmęczeni postanowiliśmy zrobić jeszcze jeden odpoczynek przy przystanku autobusowym. Bułki z masłem orzechowym i bananem stały się hitem tego wyjazdu.

Tak posileni mieliśmy siłę, żeby iść jeszcze naprzód. W końcu gdy słońce zeszło jeszcze niżej, zrobiło się od razu chłodniej. Na szczęście byliśmy już na tyle blisko, że dalej o zmroku maszerowaliśmy w stronę Alvaiazere. Bombeiros u których mieliśmy nocować znajdowali się na drugim końcu tego miasteczka, więc po drodze musieliśmy jeszcze wstąpić do sklepu. Z dodatkowymi kilogramami szliśmy już po ciemku. Na miejscu znów przyjęła nas miło młoda pani, z którą łatwo było się porozumieć po angielsku. Dostaliśmy pieczątkę do naszych paszportów i jeden ze strażaków zaprowadził nas do miejsca gdzie możemy przenocować. Tym razem warunki były dużo lepsze, niż w poprzednim miejscu. Była kuchnia z naczyniami i metalowe łóżka. Do tego gorący prysznic i to było wszystko czego nam było trzeba. Gotować musieliśmy na naszym palniku, bo nie było piecyka, więc całe szczęście że udało nam się kupić butlę. W pomieszczeniu było bardzo zimno, na tyle że para wodna leciała nam z ust, gdy mówiliśmy. Dlatego szybko się wykąpaliśmy, zjedliśmy i wskoczyliśmy do śpiworów. Do naszego pokoiku na górze nie docierał zasięg wifi, więc tego dnia od razu padnięci usnęliśmy.

Dodaj komentarz