Dzień 4. Alvorge -> Cernache. 27 km

Tego dnia ciężko się wstawało z łóżka. Wszystkie mięśnie i stopy bardzo bolały. Wyszliśmy koło 8 i poszliśmy w stronę baru, żeby oddać Viktorowi klucz. Próbowaliśmy jeszcze znaleźć jakieś informacje w internecie o pogodzie i następnych noclegach. Zjedliśmy portugalski przysmak – francuskie ciastko zapiekane z masą budyniową.

Przy stoliku obok trzy panie z pobliskiego sklepu piły ranną kawusię. Viktor, mimo tego że nie mówiliśmy w tym samym języku, bardzo chciał z nami porozmawiać. Dał nam jeszcze zeszyt z pamiątkowymi wpisami i pokazał wcześniejsze. Koło 9 ruszyliśmy w dalszą drogę. Tego dnia trasa była jeszcze piękniejsza niż wczorajsza. Kilkukrotnie mijali nas rowerzyści. Pogoda była piękna!

Ścieżki prowadziły pomiędzy pagórkami i górami. Ciężar plecaków i odciski na stopach już tak bardzo nie dokuczały. Widoki wokół były cudne! Mijaliśmy też plantacje oliwek i pomarańczy. W jednej z małych miejscowości w przydrożnym barze była zaznaczona żółta muszelka. Weszliśmy więc do środka i dostaliśmy pieczątki do naszych credenciali. Postój i drugie śniadanie zrobiliśmy po odbiciu trochę z drogi pod kamiennym murem.

Tego dnia po drodze mijaliśmy dużo ładnych kamiennych tabliczek z narysowaną trasa do Santiago lub oznaczona gdzie się znajdujemy. Idąc jeszcze kawałek lasem, dotarliśmy do muzeum w Condeixa Nova przy starych kamiennych ruinach, gdzie znów dostaliśmy pieczątki.

Do wejścia do miasta wprowadziły nas dwa małe pieski. Te dla odmiany nie szczekały na nas jak większość portugalskich psów, ale przyjaźnie odprowadziły nas prawie do samego końca.

Albergure mieściło się przy ulicy w centrum miasteczka jakby w kamiennicy. Gdy dotarliśmy pod drzwi oznaczone muszelką, okazało się że są zamknięte. Kod do wejścia pokazał nam starszy Pan, który nie wiadomo skąd nagle się pojawił obok nas, po czym tak samo szybko zniknął. Weszliśmy do środka. Okazało się że w był tam Portugalczyk, który razem z dwoma innymi kolegami szedł drogą do Fatimy. Poszliśmy jeszcze do sklepu naprzeciwko, a gdy wróciliśmy czekał właściciel, żeby nas zarejestrować. Antonio znał dobrze angielski, więc dłuższą chwilę z nim rozmawialiśmy. Opowiadał nam o wcześniejszych pielgrzymach i o swoich synach. Na kolację ugotowaliśmy gorący makaron po czym zmęczeni poszliśmy spać.

Dodaj komentarz