Dzień 7. Mealhada -> Agueda 27km.

Według  prognoz po południu miał padać dziś deszcz, dlatego zaplanowaliśmy wyjść tak wcześnie, żeby zdążyć dotrzeć do Aguedy i nie zmoknąć. Plan się powiódł. Przed 8 ruszyliśmy w drogę dość zwartym tempem.

228

Najwyraźniej nasze organizmy już się pogodziły z bólem i ciężarem, bo szło się całkiem dobrze. Wiał chłodny wiatr, a na niebie było mnóstwo chmur, ale nie wyglądały póki co na deszczowe. Najpierw droga prowadziła nas przez malownicze krajobrazy wśród plantacji winogron. Kolory liści były typowo jesienne – od czerwonych przez pomarańczowe po żółto-złote. wyglądało to pięknie!

Za winnicami mieściła się wytwórnia wina. Dalej ścieżka prowadziła nas chwilę przez las eukaliptusowo – sosnowy. Po wyjściu z lasu dotarliśmy do miasteczka Anadia. Najpierw zobaczyliśmy nowoczesny kompleks sportowy z boiskiem do piłki nożnej, na którym odbywał się mecz młodych piłkarzy.

Idąc dalej minęliśmy targ i weszliśmy wgłąb miasteczka. Wyróżniało się ono od tych, które dotychczas odwiedziliśmy, sprawiało wrażenie bardzo nowoczesnego. Większą część miasta przeszliśmy idąc czerwonym deptakiem. Z jednego miasteczka przechodziło się w drugie. Nim się obejrzeliśmy minęliśmy już Arcos- mniej więcej połowę naszej drogi. Postanowiliśmy odpocząć i zjeść bułki w przydrożnym lasku.

W następnej miejscowości znów znaleźliśmy leżące przy drodze pomarańcze. Zebraliśmy kilka do plecaka. Ku naszemu zaskoczeniu, tego dnia minęła nas duża grupa pielgrzymów, którzy szli najprawdopodobniej do Fatimy. Wszyscy pozdrawiali nas radośnie „buen camino!” Idąc dalej, z tyłu za nami oraz nad górami po naszej prawej stronie zbierały się już potężne deszczowe chmury. Mimo zmęczenia przyspieszyliśmy kroku.

Ostatni odcinek przed wejściem do Aguedy prowadził przez niezbyt urokliwy teren industrialny. Szliśmy asfaltową ulicą obok fabryk, hurtowni i zakładów. W końcu w oddali zobaczyliśmy miasto Agueda.

Za rzeką znajdowało się rondo, z którego odchodziły ulice. Naszą uwagę od razu przykuła jedna z nich – nad uliczķą zawieszone było mnóstwo kolorowych parasolek. Wyglądało to bajecznie. Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w górę w stronę Albergue. Jeszcze tylko zakupy w Lildlu i byliśmy na miejscu.

Przyjęła nas bardzo miło Pani Filipa, która bardzo dokładnie nam wszystko wytłumaczyła i pokazała miejsce do spania. Gdy tylko weszliśmy do środka zaczął padać deszcz. Udało się zdążyć! Tego dnia mieliśmy w końcu chwilę czasu na odpoczynek. Albergue St. Antonio było bardzo ładnie wykończone i przytulne. Na piętrze znajdowały się pokoje z piętrowymi łóżkami a na parterze kuchnia. Gotowaliśmy dziś spagetti i piliśmy portugalskie wino.

Do późnej nocy padał deszcz, a my w śpiworach analizowaliśmy dalszą trasę.

Dodaj komentarz